Gdy rodzice są tylko rodzicami i nie mają innego pomysłu na siebie, swoich pasji i zainteresowań, a często jeszcze tylko dzieci scalają ten związek – mogą wychowywać dziecko w sposób uzależniający, uczący bezradności i strachu przed życiem. To przynosi konkretne efekty – bo dziecko jako już ta dorosła osoba, po założeniu swojej własnej rodziny – ciągle jest przy rodzicach. I jeśli nawet nie fizycznie to mentalnie takie rozstanie nie następuje.
Mam okazję obserwować dwie osoby o typie osobowości ISFP każda. Jedna z nich osoba w wieku lat trzydziestu paru, a druga po sześćdziesiątce. Każda z nich właśnie jest takim przykładem osoby, która nie przecięła pępowiny ze swoim domem rodzinnym.
Młoda ISFP – wybrała na swojego męża silnego faceta, który przede wszystkim miał jej zapewnić odpowiedni standard życia, przez wiele lat nie pracowała a zajęła się wychowaniem dzieci, kontakt z jej rodziną jest tak częsty, że prawie nie istnieje życie tej nowej już rodziny, mąż oprócz tego że dostarcza środki do życia to też jest symbolem wszelkiego zła, bo oczekuje wspólnych wyjść, inicjatywy, rozwoju, spędzania wspólnie czasu, bycia razem. Ona zaś ceni święty spokój, żadnych nowości i radykalnych zmian, najchętniej spędza czas ze swoją matka i siostrą w tradycyjny sposób – jaki zna i praktykowała przez lata młodości. Urodzenie dzieci stało się dla niej wypełnieniem obowiązku. Wychowanie zaś, troska o ich właściwy rozwój, czy bycie dla nich wzorem pod względem zachowania czy postaw, już nie jest jej priorytetem. Każda próba rozmowy męża o ich małżeństwie, o relacjach z jej rodziną kończy się awanturą i cichymi dniami po jej stronie. Ponieważ sytuacja wymknęła się spod kontroli małżonkowie postanowili skorzystać z terapii małżeńskiej – by ratować związek. Żona usłyszała informacje o konieczności pracy nad usamodzielnieniem się w życiu, wzięciu przez nią odpowiedzialności za to jaką rodzinę i związek sama buduje, ile sama dla siebie znaczy, jak się rozwija, jak reaguje w sytuacji konfliktu, jaką komunikacje prowadzi do siebie, męża i dzieci.
Starsza ISFP – również weszła w związek z silnym facetem, którego celem w życiu było się dorobić. Dzięki tej relacji mogła zawsze mieć poczucie bezpieczeństwa finansowego i zazdrość znajomych i sąsiadów, że im się dobrze powodzi. Mimo pozornie udanej rodziny ona całe życie jest nieszczęśliwa – bo mąż od początku oczekiwał od niej większej inicjatywy, działania, energii i wspierania go w jego pomysłach. Ponieważ on coraz bardziej naciskał, ona coraz bardziej wchodziła w rolę ofiary i wykazywała inicjatywę …ale w stosunku do swojej rodziny. Zamiast więc dbania o swoje nowe ognisko domowe, tworzenie więzi ze swoimi dziećmi, uczenia się czegokolwiek nowego – by iść z duchem czasu i rozwojem świata, ona wolała kontakty ze swoimi rodzicami i rodzeństwem, nieustające rozmowy o tym – jak było kiedyś, kiedy byli razem. Na każdy ich problem reagowała od razu, zatem mieli przez lata zapewnioną opiekę lekarską, robiła im zakupy, doradzała w różnych sprawach, żyła ich życiem. Kiedy rodzeństwu urodziły się dzieci – zaczęła też inwestować w te relacje z nimi, interesowała się ich nauką, postępami, robiła prezenty. Mąż, który widział co się dzieje zaczął się domagać utrzymania równowagi w tych kontaktach z rodziną. Został więc tym najgorszym, który się znęca, który jest niewrażliwy i który jej nie szanuje. Jej dzieci wychowywała szkoła, nauczyciele, środowiska pracy, obcy ludzie, bo ona ograniczała się tylko do tego – by było ugotowane, posprzątane i by dzieci czysto wyglądały. Dziś dzieci już dorosłe nie czują więzi z matką, która całe życie poświęciła starej rodzinie, ale nigdy nie założyła emocjonalnie swojej. Nikt nie wierzy w to, że w tym domu pozornie pięknie wyglądającym na zewnątrz, panowała pustka i nie ma czego pielęgnować lub do czego wracać. Małżonkowie po wielu kryzysach nadal żyją razem, ale osobno. Każde z nich obwinia drugiego za to, że rodzina im się nie udała.
Jaka z tych historii płynie lekcja?
Co jest ważne, a co można pogubić kiedy się wkracza w świat dorosły lub zakłada własną rodzinę?